czwartek, 27 stycznia 2011

Tęsknota za biurem o smaku drożdżówek


Pracuję w biurze, jeśli pracuję. Teraz siedzę w domu i mogę tylko tęsknić za pracą. Jak wiadomo praca w biurze dzieli się na dwa etapy. Pierwszy z nich obejmuje godziny od 8:00 do 12:00 i jego elementem składowym jest walka z głodem. Drugi etap pracy w biurze to godziny od 12:00 do 15:00 i jest nim permanentna walka ze snem. No chyba, że jest piątek to drugi etap skraca się do 13:00 i po sprawie. No, więc jak walczyć z głodem? Przy pomocy drożdżówek. Moje ukochane są z cukierni, która dostarcza je do sklepu tuż po godzinie, 8:00 więc koleżanka z za biurka naraża życie kryjąc mnie przed szefem, gdy ja stoję w kolejce po ukochane słodkości. Gdyby szef jadał drożdżówki został by wciągnięty do spisku i mogłabym się spóźniać posiadając dyspensę, ale szef nie jada, więc pozostaje tylko jego zastępca, który jest na wiecznej diecie, ale nie odmawia sobie kruszonki i lukru. Tak zatęskniłam za drożdżówką, że postanowiłam zrobić je sama. Przepis mam z mojego ulubionego serwisu o gotowaniu. Zrobiłam z podwójnej porcji, bo mi się wydawało za mało, ale myślę, że przesadziłam z ilością. Będę częstować J

Składniki
50 dag mąki
1 szklanka ciepłego mleka
1 opakowanie suszonych drożdży
3 łyżki cukru
2 jajka
16 dag roztopionego masła
szczypta soli
10 dag bakalii

jajko do smarowania
15 dag cukru pudru na lukier

Sposób przygotowania
Jajka ubiłam mikserem z cukrem aż się zrobiła taka pianka koloru kremowego w tym czasie rozpuściłam masło w rondelku ma być ciepłe a nie usmażone no i trzeba podgrzać szklanę mleka ja to robię w mikrofalówce a jak ktoś nie ma to można w garnku po maśle żeby nie paprać wszystkich garów w chałupie.
Teraz mąkę mieszamy z drożdżami i na to wlać ubite jajka i mleko koniecznie oraz szczypta soli. Mieszamy łapą i powoli dolewamy ciepłe masełko. Może się okazać, że te pół kilo mąki to za mało, bo całość jest kluchowata. Dodać z czystym sumieniem jeszcze 15 dkg, podsypać bezpośrednio do miski i mieszać. Jak się połączy wszystko w jednolitą masę można dodać bakalie. Dodałam rodzynki, taką solidną garść. Nastawiłam sobie minutnik i poszłam oglądać TVN24. Nie Potrafię dłużej ani mieszać ani oglądać gadającego Jarka, więc ciasto musiało mieć dość. Teraz zostawia się ciasto przykryte ściereczką na 30-40 minut w ciepłym miejscu, które u mnie jest w piekarniku z włączoną żarówką. Daje to około 25 stopni ciepła, co w zupełności wystarcza. W Międzyczasie odkurzyłam mieszkanie i umyłam podłogę, bo koty zrobiły doszczętną rozpierduchę bawiły się w wojnę albo, co. Nie mam pojęcia, w nocy bawią się w duchy chodzą po chałupie i jeden drugiego straszy. Któryś spada ze schodów, czasem słychać jęk a czasem kocie przekleństwa. Nie nudzą się zwierzaki.
Ciasto wyrośnie pięknie, podwoi swoją objętość. Teraz wyjmujemy je z miski, tak połowę, na stół nie trzeba podsypywać mąką, bo nie klei się jakoś dramatycznie. Piekarnik nagrzać do 170-180 stopni. Wyjęty kawałek dzielimy na trzy i robimy z tego wałeczki można kulać można w dłoni, jak kto lubi byle za długo nie miętosić w łapach. Długość 30-40 cm szerokość jakieś 2 cm. Ciasto jest bardzo delikatne w dotyku, więc aż się prosi żeby tego nie zmarnować. Z trzech wałeczków zaplatamy warkocz i dzielimy go na 4 drożdżówki. Chlasnęłam to tępą stroną noża. Teraz drożdżówki układamy na blaszkę wyłożoną papierem do pieczenia smarujemy mocno rozbełtanym jajkiem i do piekarnika na 20 minut. Dodatkowo posypałam makiem, ale może być też sezam albo orzeszki. Zaglądać, podglądać i pilnować. U mnie po 15 minutach musiałam wyłączyć górę żeby się nie spaliło. Na moją blaszkę weszło 9 bułeczek, ale myślę, że robiłam trochę za duże następne będą mniejsze. Po wyjęciu z piekarnika z cukru pudru i kilku łyżek gorącej wody przygotowujemy lukier i polewamy nim jeszcze ciepłe drożdżówki. Lukier można wzbogacić kilkoma kroplami soku z cytryny. Są pyszne, zjadłam dwie gorące a potem następne dwie… kiedyś ważyłam 55 kilo, ale mi się znudziło, mogę tyć. Rano resztę zapakowałam Pawłowi do pracy, przecież on pracuje w biurze a drożdżówka jest podstawą diety jak nie będą smakowały to miał nimi mewy nakarmić żeby mnie nie kusiło zjeść je wszystkie.


sobota, 22 stycznia 2011

Pizza -czyli o zakupach i sprzątaniu lodówki


Lubię pizzę, najbardziej chyba taką z oszołoma o nazwie "alzacka" jest z takim białym śmietanowym sosem i duszoną cebulą a na tym wszystkim królują paski boczku wypieczone na rumiano, takie słone i tłuste i pyszne na to wszystko jeszcze pół litra pepsi i mogę ruszać po zakupy. Nie lubię robić zakupów głodna, bo wtedy kupuję wiele rzeczy, które wcale mi nie są potrzebne zamiast tego, po co właściwie przyszłam do sklepu. Staram się robić zakupy z listą w ręku, co i tak nie zabezpiecza mnie przed wpakowaniem do wózka tak zwanych "przydasi" czyli rzeczy  kupionych bo nóż-widelec będzie potrzeba ich posiadania.  Mistrzem świata w robieniu zakupów jest moja siostra, która na duże zakupy świąteczne przygotowuje listę zakupów ułożoną według następujących po sobie regałów! 
To jest perfekcja w każdym calu i z niekłamaną satysfakcją czekam na dzień, kiedy jej te regały spece od marketingu poprzestawiają. Robiąc zakupy staram się pamiętać o rzeczach, które powinny w domu być jako żelazne zabezpieczenie na wypadek, gdy po żadne zakupy nie będzie mi się chciało pójść lub nie będę miała na to czasu. Właśnie taką rzeczą są suszone drożdże. Kurcze, jakie to jest pożyteczne. To się nie psuje, może leżeć długo w szafie i zawsze być pod ręką. Mąka, olej to kolejne niezbędniki w kuchni do nich drożdże i ciepła woda to naprawdę niedużo żeby ratować się przed śmiercią głodową, gdy w lodówce mam smętne resztki a króluje przeciąg i światełko. Nie trzeba ich specjalnie traktować ani martwić się, że coś nie urośnie. Tu nie ma, co się sfajdać, tu jesteśmy skazani na sukces:) Każda porcja takich drożdży jest na pół kilograma mąki to akurat tyle żeby przygotować blachę pizzy. Taka blacha, na której robię jest standardowym wyposażeniem każdego piekarnika Pachnącej i chrupiącej z cienkim spodem. Nie ma się, co bać wyjdzie i ja to obiecuję. 
Co nam do tego jest potrzebne? Zakładając, że mamy suszone drożdże potrzeba niewiele. Będę pisać, co powinno być i czym to można w razie draki zastąpić.

Ciasto:
1 opakowanie suszonych drożdży takich na pół kilo mąki
0,5 kg mąki
4 łyżki oliwy z oliwek lub oleju, lub rozpuszczonego masła albo innego tłuszczu
1 szklanka ciepłej wody
szczypta soli
szczypta cukru ( bo drożdże rosną od jedzenia cukru)

Sos pomidorowy na spód:
2 łyżki przecieru pomidorowego- jak nie mamy może być sam keczup wtedy 4 solidne łyżki
2 łyżki keczupu
1 ząbek czosnku rozgnieciony–jak nie lubimy można sobie darować
zioła – może być bazylia, oregano, tymianek, zioła prowansalskie wszystkiego tak po solidnej szczypcie- z ziołami nie przesadzać bo będzie w smaku przypominać raczej środek na mole niż wykwintną pizzę jak nie mamy żadnych ziółek można kupić gotową przyprawę i po sprawie.
Dodatki:
Według uznania wędliny, warzywa
30 dkg sera żółtego startego na tarce albo w plasterkach, jak kto lubi. Ilość też jest kwestią gustu.

Wsypać do miski mąkę, drożdże, sól, cukier i wodę jak się wymiesza dodać oliwę albo inny tłuszcz. Oliwa jest najlepsza, ale jak nie ma nic innego można improwizować. Teraz ciasto mieszać łapą tak z 10 minut żeby się ta oliwa z mąką dobrze połączyła. Będzie takie błyszczące powinno odrywać się od ścianek miski, od łapy nie koniecznie ja się zawsze po łokcie ubabram i nie ma na to rady. Teraz trzeba je zostawić żeby wyrosło w ciepłym miejscu. No właśnie skąd wziąć ciepłe miejsce? Odkryłam ostatnio, że te nowe piekarniki mają taką mocną żarówkę w środku, że można wstawić tam ciasto żeby sobie spokojnie rosło. Bez włączenia grzałek tylko samo światełko i 45 minut dla ciasta żeby urosło.

Teraz trzeba wykorzystać ten czas na przygotowanie tego, co ma się na pizzy znaleźć. Najpierw odgruzowanie stołu – pamiętajcie, że mąkę najlepiej zmywa się zimną wodą. Ciepła robi z tego kluchę i można jajo znieść zanim się dosprzątą.
Co mamy na pizzę? Wszystko, co wpadnie w rękę:
Wędlina a nawet metka cebulowa czy tatarowa, mielonce też nie trzeba odpuszczać, cebula a od biedy pora tylko trzeba ją drobno pokroić i sparzyć wcześniej gorącą wodą, ser żółty, pleśniowy od biedy nawet topiony. Pieczarki te lepiej wcześniej podsmażyć bo mają w sobie dużo wody, papryka, kukurydza, ogórki konserwowe, kiszone, pomidory, jajko na twardo, tuńczyk, oliwki. Wiem, że można położyć na ciasto nawet kapustę kiszoną, jadłam taką pizzę w Słupsku na ul.Wojska Polskiego w restauracji „Chata Macochy” i to jest prawdziwy hit! Na spodzie jest ser na to doprawiona kapusta i na to boczek mówię wam odjazd. Całość nazywa się Pizza Słupska. Słupsk ma chyba największą w kraju ilość pizzeri w przeliczeniu na mieszkańca, więc naprawdę starają się o klienta a ja przez 5 lat studiów zdążyłam poznać dużą część tych lokali. Tak, więc kompozycja jest naprawdę dowolna a ogranicza nas tylko nasza wyobraźnia. Trzeba pamiętać żeby nie przesadzić z ilością składników, bo nasze piekarniki nie mają mocy tej, którą mają profesjonalne piece w restauracji i może to wszystko się po prostu nie upiec.

Dobra, nasze ciasto już wyrosło bierzemy się do roboty. Wyjmujemy je z miski na stół teraz obsypać małą garścią mąki i zagnieść żeby było znowu kulką. Rozwałkować na wielkość blaszki. Blaszka wysmarowana tłuszczem może być oliwa i wysypana mąką. Będzie się diabelstwo kurczyć, ale nie ma się, co poddawać rozwałkować na szerokość blaszki. Ja sobie życie sobie życie ułatwiam i za radą mojej siostry wałkuję ciasto od razu na papierze do pieczenia a tego nie trzeba niczym smarować a potem tylko siup do blachy, ale trzeba ten papier w domu mieć. Mówię uczciwie, że folia aluminiowa się raczej nie nadaje. Wałkowanie teoretycznie powinno się odbyć przy pomocy wałka jednak ja tego narzędzia nie mam gdyż nie posiadam męża używam do tego celu puszki z piwem:) Jak już uda się okiełznać tę masę ciasta trzeba ją posmarować oliwą lub innym tłuszczem, co jest istotne żeby nam składniki nie zgnoiły ciasta, na to sos pomidorowy, czyli bez skrupułów wymieszać wszystkie składniki sosu i doprawić do smaku solą, pieprzem ma być kwaskowy i aromatyczny. Pomazać nim ciasto i wykładać składniki pamiętając żeby nie przesadzać z ilością.
Piekarnik nagrzać do 180 stopni i piec tak z 20 minut dopiero potem posypać startym serem i poczekać aż ser się rozpuści. Polecam do tego puszkę pepsi albo piwa i życzę smacznego J


wtorek, 18 stycznia 2011

Ciastka Cypriana



Rozmawiałam z Roksany Cypkiem przez Skypa tak sobie o różnych smacznych rzeczach i z tego rozmawiania wyszły nam ciastka. Właściwie ciastka dość niesamowite ponieważ  od początku do końca nie wiedziałam czy robię je tak jak powinnam. Cypek najpierw podyktował mi składniki, potem powoli czytał sposób wykonania a ja pisałam skróty żeby zapamiętać wszystko jak należy. Przepis pochodzi z książki "Dzieci Gotują" którą Cypek dostał od Cioci Haliny. Na końcu tego dyktowania między Londynem a Gdańskiem mieliśmy w składnikach miód, który nie bardzo wiedzieliśmy do czego należy dodać jednak Cypek już bardzo dobrze czyta i błyskawicznie znalazł odpowiedni fragment, w którym było napisane co z tym nieszczęsnym miodkiem zrobić.
Przepis prosty a mnie jeszcze udało się go skrócić ponieważ nie przepadam za ucieraniem masła ręcznym robotem i od dawna gdy robię ciasta rozpuszczam masło w garnuszku i letnie wlewam do masy. Tu zastosowałam ten sam sposób a efekt przeszedł moje oczekiwania. Ciastka są pyszne, ze szklanką zimnego mleka smakują jeszcze lepiej. Wykonanie proste i bałaganu za dużego w kuchni też nie zrobiłam. Polecam 



Składniki:
0,5 kg mąki
2 tabliczki białej czekolady
2 tabliczki ciemnej czekolady (może być mleczna ale gorzka smaczniejsza)
2 jajka
1 paczuszka suszonych drożdży
cukier waniliowy lub esencja waniliowa
1 kostka masła (25 dkg)
2 łyżki miodu
½ szkl śmietany 30% (może być mleko świat się nie zawali)
1 szkl. cukru



Rozpuściłam w rondelku białą czekoladę, miód, masło i słodką śmietankę cały czas mieszając potem dodałam szklankę cukru i esencję waniliową. 
Powoli ogrzewać żeby się dziadostwo nie przypaliło.
Zostawiłam to do ostygnięcia na balkonie. Pachnie niesamowicie i kusi żeby bez przerwy paluchy do tego wkładać.
Masa musi ostygnąć żeby dało się do niej wbić te 2 jajka, jak będzie za ciepła to szlak trafi całą robotę.
Do miski wsypujemy mąkę i drożdże mieszamy i wlewamy słodką masę mieszając wszystko mikserem tak z 10 minut. W mieszaniu ciast drożdżowych chodzi o to żeby dostało się do niego dużo powietrza, więc mieszanie jest niezbędne.
Masa wygląda mało zachęcająco, ale nie ma się, co przejmować wystarczy, że ja miałam stres, wam uczciwie mówię – z tego błota będą ciastka. Po wymieszaniu dodać pociętą na kawałki ciemną czekoladę. Wielkość kawałków tak mniej więcej jak rodzynki ( informacja dla perfekcjonistów 0,5cmx0,5cm )
Teraz już nie robotem a łyżką wszystko wymieszać i zostawić w ciepłym miejscu na 1 godzinę.
Nie ma się, co spodziewać, że wyrośnie jak baba na Wielkanoc, nic z tego od tak sobie zabulgocze i po wszystkim. Nadal proszę nie wpadać w panikę. Piekarnik nagrzany tak do 180 stopni, blaszka wyłożona papierem do pieczenia i do roboty. Małą łyżeczką nakładać błoto na blaszkę zostawiając odstępy żeby się nie posklejało jak się zacznie piec. 
Nie wyrównywać, nie głaskać, nie szaleć. Stawiać kleksy jak mewy na molo w Sopocie i do piekarnika na 10 minut. Patrzeć i obserwować, każdy ma inny piekarnik. Jak się zrobią złote i będą nieziemsko pachnieć wyciągać i wkładać następne. 
Mam dwie takie płaskie blachy, więc szło to u mnie prawie taśmowo. Pierwsze zrobiłam za duże, bo z łychy, ale małą łyżeczką do herbaty szło o wiele lepiej.
Są naprawdę smaczne i co dla mnie najważniejsze nie mają w składzie proszku do pieczenia.





poniedziałek, 10 stycznia 2011

Murzynek lub jak mówi Paweł - Afroamerykanin :)

Martusiu Kochana zgodnie z obietnicą przepis na Murzynka.
Murzynek ma nie być filozofią. Ma być słodki, czekoladowy i prosty w wykonaniu.
Ten murzynek jest fajny bo gotuje się masę czekoladową do której dodaje się mąkę i żółtka a potem pianę z białek i już po bałaganie.
Zabieramy się za gary.
Blaszka- pierwsza rzecz po jaką sięgam- może być normalna prostokątna może być keksówka, ja osobiście wolę keksówkę. 
Ale jak się zrobi na blaszce to można zaszaleć i przeciąć ciasto na dwie części albo i trzy jak się uda i posmarować na przykład dżemem albo kremem od karpatki. Wersja luksusowa może obejmować nawet powidła śliwkowe i posiekane orzechy włoskie. Trzeba pamiętać żeby orzechy dobrze przejrzeć bo łatwo zęba stracić na łupinie. Ja tam co do zębów to ostrożna jestem.
Ustalamy że na początek wersja w keksówce potem można rozwijać skrzydła. 


Masa:
25 dkg masła - to kostka i jeszcze tak ćwiartka jak nie ma masła można machnąć ze dwie łyżki oleju, zwykłego, świat się nie zawali
2 szklanki cukru - może być puder, może być zwykły
4 łyżki kakao - takie od serca czubate

Reszta:
2 szklanki mąki
5 jajek
1 szklanki wody lub mleka
zupełnie płaska łyżeczka proszku do pieczenia
można garść rodzynek wrzucić jak ktoś lubi tylko trzeba je wcześniej namoczyć a przed wrzuceniem w ciasto obtoczyć w mące.

Po pierwsze -foremkę wyłożyć papierem do pieczenia i niech sobie czeka


Teraz zabieramy się za masę czekoladową. Do garnka wrzucamy masło, cukier, pół szklanki wody i kakao. Gotować i powoli mieszać żeby się nie przypaliło. Ja to gotuję aż zacznie bulgotać a potem jeszcze tak z 10 minut. Odlać pół szklanki tej pysznej masy z tego będzie polewa. Resztę odstawić do ostygnięcia. Wystawiam to na balkon żeby mnie nie kusiło wkładać paluchy do masy. 

Masa ma być taka żeby się dało włożyć do niej palec bez utraty paznokcia. Letnia. Można miksować wszystko w garnku ale ja przekładam do miski bo się w garnku źle miesza. 
Wrzucamy 5 żółtek i ucieramy dodajemy mąkę wymieszaną z proszkiem do pieczenia i pół szklanki mleka albo wody a na koniec ubijamy na sztywno pianę z białek ze szczyptą soli. Teraz mieszamy ale już nie robotem tylko łyżką żeby piana nie zdechła. 

Wylewamy do foremki i wkładamy do piekarnika na 170 st na około 50 minut. Trzeba kontrolować i podglądać czy ładnie rośnie i czy nie trzeba przypadkiem grzania z góry wyłączyć co by się nie przypaliło. Patykiem sprawdzić czy się nie klei jak jest upieczone wyjąć i jak chwilkę ostygnie polać polewą.

Na drugi dzień można plastry Murzynka odgrzać w mikrofalówce i podać z lodami a jak się jeszcze ma jagody ze słoiczka to już w ogóle czad.