sobota, 26 lutego 2011

Nauka jazdy na nartach

Ciągle jest diabelnie zimno, ale za to jak pięknie świeci słońce. Trzeba przyznać, że zima żegna się z nami w wielkim stylu. Odchodzi z fasonem i tak jakoś ładnie. Gdyby całą zimę świeciło takie piękne słońce myślę, że wszystkim było by łatwiej ją przetrwać.
Ja to tylko nart żałuję w tym roku. Takie słońce i piękny świeżutki śnieg aż się prosi żeby pośmigać a tu nici bawełniane. Piękne buty pokryły się warstwą kurzu, wypasione trendy gogle przestaną być hitem na głowie a przecież jeszcze nie tak dawno chciałam się dla nart przeprowadzać do Czech. A jak to się wszystko zaczęło?
Moja edukacja narciarska rozpoczęła się w Czechach to była prawdziwa narciarska szkoła przetrwania i zwracając uwagę na mój wiek stało się to stanowczo zbyt późno.
Przyjechaliśmy do Jańskich Łaźniach w Czechach tak koło godziny 11:00 powitanie szybkie zapoznanie z ekipą i ....normalny człowiek to by poszedł odespać podróż a tu się okazuje że nasz pokój dopiero po 12:00 będzie gotowy a do tego czasu nasza pomoc jest konieczna przy organizacji całego zamieszania. To obóz dla studentów -ja robię za gościa a za kilkanaście minut pojawi się 50 studentów, których trzeba zakwaterować policzyć, wpisać na listy obecności, taki dziekanat na wynos. To mogę robić biuro to mój żywioł. Żeby przełamać pierwsze lody wśród kadry nasz kierownik obozu proponuje drinka. Z braku rozpuszczalnika pijemy po małej whisky pomieszane z niebieskim powszechnie znanym napojem izotonicznym. Drink przypomina wizualnie płyn do naczyń "Ludwik" Ale od tej chwili już nic nie może mnie dziwić w końcu jestem wśród sportowców. Gdy już dotarłam do swojego pokoju chciałam tylko wyciągam się jak trup na kanapie. Nic z tego bo okazuje się, że za 15 minut mam odebrać sprzęt z wypożyczalni, mało tego mam się stawić w pełnym umundurowaniu narciarskim żeby dopasować wszystko jak trzeba. W przymierzalni dantejskie sceny kłębowisko nart, kijków i ludzi a ja zostaję zaproszona na gorącą czekoladę. Okazuje się, że w czekoladzie jest pięćdziesiątka rumu. Czuję jak izotonik i czekolada wzajemnie się wykluczają. Wreszcie dostaję swoje narty, buty kurcze, jakie to cholerstwo ciężkie. Jak w tym można śmigać po śniegu? Na pocieszenie Czesi częstują mnie lokalną nalewką z miodu i wina. Wiem, że nie mogę drażnić tubylców, nie mogę odmówić nie wypada. Izotonik z whisky, rum z czekoladą, tajemnicza medewina chcę tylko położyć się do łóżka i zasnąć najlepiej na tydzień.
Jakie spać? Jaki odpoczynek? Mam natychmiast dołączyć do grupy studentów właśnie zaczynam pierwszy trening. Oswajanie z nartami. Moim instruktorem okazuje się być sam prorektor jednej szacownej sportowej uczelni. Po pół godzinnych zmaganiach stoję na  nartach, potrafię już je założyć i zdjąć oraz przejść na nich jakieś 5 metrów zanim bezsilnie padnę nochem w śnieg. Nie jestem wyjątkiem, studenci również przewracają się o własne nogi tylko pan profesor radośnie popyla w śniegu wymyślając, co raz to nowsze gry i zabawy. To musi być cyborg android albo inna krzemowa forma życia. Koło 17:00 postanawiamy wraz ze studentami zabić go i porzucić zwłoki w śniegu, ktoś nawet rzuca propozycję by go zjeść, bo pora kolacji się zbliża i nie ma, co marnować mięsa. Na szczęście odgwizdano koniec zajęć. Czołgam się wiec po śniegu do kwatery, prysznic kolacja i spać.
Drugi dzień zaczął się o 6:45 tak, tak w środku nocy. Nasza gospodyni, u której mieszkałam przemiła Marcela zwana potocznie Hożą Holką ze łzami w oczach prosiła żeby śniadanie mogło być na 8:30 a nie, na 7:30 ale kierownik obozu był nieugięty. Mam ze studentami chodzić na zajęcia i żadnych znajomości, bez litości. Zwlekłam się, choć każda komórka się we mnie buntowała i o 8:15 już byłam na stoku.
Mordercza rozgrzewka, rozciąganie gnatów...myśl...Matko Boska, z jakiego bądź kościoła, co ja tutaj robię? To wbrew mojej naturze...wbrew wszystkim starannie pielęgnowanym zasadom o unikaniu zbędnego ruchów. Skłony, przysiady, podskoki ja jeszcze śpię gdzie mnie na tym śniegu się poniewierać? Ale ćwiczę, choć czarne myśli krążą mi po zwojach. Człowiek nie może dotykać czołem do kolan, bo od tego się może kołtun we włosach zrobić albo kurzajka. Przecież mnie sport nawet w telewizji męczy. Zaczynamy zjazdy. Oczywiście jadę jako ostatnia, teoretycznie wiem jak się hamuje, ale praktycznie to brakuje mi siły w nogach żeby sterować nartami, ale dojeżdżam do wyciągu jak pocisk nie zabijając nikogo po drodze. Jasna Anielka gdzie ta przyjemność??? Nogi mam już tak ziksowane że chyba będę przed spaniem do nart je sobie przywiązywać żeby to jakoś wyprostować a mój instruktor chwali mnie że "dobrze sobie pługiem radzę" nie wiem czy dobrze ale walczę o życie więc staram się robić z nogami co się da. Jeżdżenie wyciągiem to inna umiejętność. Tu mój pług na nic się nie zdaje, bo narty mają być równo żeby się nie wypieprzyć jak orczyk cię pociągnie. Czeski operator wyciągu z anielską cierpliwością podaje mi orczyk z 15 razy zanim udaje mi się dosiąść zimnej rury i wjechać na górę. Zabawa polega na objęciu udami rury z kółkiem jak psie freesbe. Doznanie z pogranicza erotyki i formuły pierwszej, ale przynajmniej można wjechać na górę a nie drapać się na piechotę. Kolejny zjazd i tuż przed wyciągiem walę się na ziemię. Oczywiście podniesienie się o własnych siłach jest po za zasięgiem moich umiejętności. Coś mi się za mocno ręce trzęsą. Przerwa!!!! Ja chcę przerwę!!! W dupie mam wszystko czuję, że nie dam rady, bo boli jak cholera. Nade mną stoją szydercy i kwiczą -Wstawaj nie pieść się jak można się nie podnieść, przełóż nartę podnieś kijek itp, milion dobrych rad. Zmiana profilu kształcenia. Roman kierownik obozu sam zabiera się za moją edukację. Dostaję na 2 h inne narty tak zwane snowblade. Bardzo krótkie narty wyglądają jak zabawki. Jeeeeeeee to jest to! Wreszcie czuję, że to się da! Że można zapanować nad deską przykręconą do nóg! Śmigam jak sarenka i zaczynam rozumieć, o co tu chodzi. Miło było, ale się skończyło profesorowie zabrali mi krótkie żebym nawyków złych nie miała i znowu od początku nauka jazdy. Tym razem było lepiej. Przeżyłam drugi dzień.
Trzeciego dnia już samodzielnie jeździłam a potem codziennie troszkę lepiej. Największa frajda? 
Zjazd nocą 6 dnia nauki z Czernej Hory. Trasa prawie 6 km przez las po ciemku. 
Coś niesamowitego i zarazem niebezpiecznego.Ale kierownik miał jakieś magiczne układy z Czechami i zgodzili się na taki zjazd po zmroku. Kto się czuł na siłach ten jechał, kto miał cykora wracał kolejką linową na dół. Podczas tego zjazdu zagapiłam się na jednym z przejazdów i koncertowo ku uciesze zgromadzonej studenckiej gawiedzi wjechałam w choinkę biorąc ją fachowo między nogi. Bo jakoś tak sobie wbiłam do bani, że najbezpieczniejszą formą hamowania jest wjazd przez zaspę prosto w iglaki. Jak nie mogłam wyrobić zakrętu, przysiad na dupę i skręt w roślinność. Raz to tak się splątałam z przyrodą, że kilku instruktorów-profesorów stanęło i zastanawiali się jak mam się podnieść żeby było naukowo poprawnie. Nie odpięli mi nart a gdzie tam! Broń Boże zasada jest taka, że student jak się wywali to ma się sam podnieść, odpinanie nart jest niepedagogiczne i pewnie robi spustoszenie w umyśle. Więc ja leżę oni stoją a mnie boli. Czuję że kolana mam na plecach a biodra na pośladkach o stopach nie wspomnę bo miałam przez moment myśl by je wstążkami przy butach oznaczyć która prawa a która lewa. No, bo pomyślcie jak podnieść lewą nogę kiedy kompletnie nie ma się pojęcia w tym kłębowisku co jest nogą lewą? Profesorzy radzą, dumają i nic jak by nie radzili ja nadal leżę w śniegu wreszcie jeden zamknął oczy i odpiął mi narty reszta odeszła z niesmakiem. Nauka nie ma ze mnie pożytku. Nikt nie potrafił tak przelecieć przez zaspy jak ja:) Brawury to tam nie było, ale często miałam śmierć w moich brązowych oczach, które osiągały ze strachu rozmiar pokrywki na kocioł.
Numer sezonu? Tak nie była bym sobą gdybym nie miała jakiejś kompromitującej przygody. Czasem zastanawiam się, dlaczego Mama nie dała mi na drugie imię "Kompromitacja" albo jakoś tak.
Kompromitacja w pełnym słońcu

Otóż jak wspominałam sprzęt narciarski był dla mnie wyjątkowo ciężki. Ale myślę sobie stara gropa jestem, ruchem zawsze się brzydziłam, więc nie ma, co jęczeć i narzekać, że mi ciężko, że nie mogę skręcać tak łatwo jak inni. Trzeciego dnia siedzę sobie umęczona jak nieboskie stworzenie na górze i opalam mordkę. Przychodzi trener snowbordzistów nieżyjący już Jurek Kukucz i mówi - Wiesz, co ja to się nie chcę jakoś wymądrzać albo coś, ale tak patrzyłem dziś jak jeździsz i wydaje mi się, że masz za długie narty
K...wa mać olśnienie... to pewnie dlatego nie mogę zapanować nad nimi w żaden rozsądny sposób, to pewnie dlatego mam prawie powyrywane nogi z bioder! Patrzę na narty i nie wierzę. Kwiat polskiej kadry sportowej mnie otacza wszyscy mnie tresują jak pudla i nikt nie widzi, że mam za długie narty? Dobra, zapada decyzja, że rano zmieniam narty. Ale to nie koniec wieczorem schodzimy ze stoku siadam przed domem na ławeczce żeby zdjąć zbroję i patrzę na swoje buty potem na buty Pawła i jeszcze raz na moje buty. Cholera ciężka nie wierzę w to, co widzę, to nie możliwe. Paweł chłopa jak góra ma buty rozmiar 45 i jest ok ale ja mam na językach napisane 42!!! Ludzie ja nie wiem czy rozumiecie, normalnie noszę, 38 co ja przeżyłam w tej chwili. Jeździłam przez 3 dni w butach cztery numery za dużych! Trzeba być skończoną kretynką żeby tego nie zauważyć. Ale ja nie widziałam. Przysięgam. Ten stres, ta presja, którą na mnie wywierano sponiewierało mi resztki rozsądku. Wszyscy trenerzy się na mnie drą wstawaj, nie pieść się, użalasz się nad sobą a ja miałam za duże buty i za długie narty. Jestem żywym dowodem na to, że w sporcie nie liczy się sprzęt tylko siła umysłu i determinacja. Faceci w wypożyczalni na mój widok od razu wiedzieli, co się stało. Otóż w całym zamieszaniu pomyliłam przygotowany komplet nart i wzięłam nie swoje. Panowie błyskawicznie zorientowali się, co się stało, ale co tam wiedzieli, że wrócę tylko zakładali się jak szybko. Przeszłam ich najśmielsze oczekiwania a wszystkie zakłady zdechły, bo liczyli na parę godzin zanim się skapnę, ale nie na trzy dni. No cóż uroda, talent i wybitność to moje wrodzone cechy. Zmieniłam narty, zmieniłam buty i zaczęłam wreszcie czuć przyjemność narciarską. Wtedy postanowiłam, że ja to się chyba do tych Czech wyprowadzę tak mi się tam podoba i podatki niższe i bez wizy do USA jeżdżą. W ogóle jakoś tak spokojny naród. A dzieci tam to się chyba z nartami rodzą. Najmniejszy Czech miał 18 mc-y i jeździł między nogami taty a 2 latki śmigają już samodzielnie i są dla nich specjalne trasy i wyciągi o nartach i butach nie wspomnę. Widok ten dla mnie był ciut deprymujący, gdy leżałam i walczyłam o oddech a tuż obok śmigał dwulatek wykonując skręty i skosy tak, że tylko śnieg jak wióry leci dookoła. Skończyło się na planach, ale Czechy i narty darzę ogromną sympatią i jak mawiał wilk do zająca w jednej bajce ja wam jeszcze pokażę niech no się tylko ze zdrowiem ogarnę. 
Cerna Hora - Sporty

2 komentarze:

  1. Najlepszym rozwiązaniem jest udanie się na zorganizowane zimowiska np. takie jak te organizowane przez https://www.naferie.pl/ gdzie w cenie mamy zakwaterowanie oraz naukę jazdy :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Do nauki najlepiej wypożyczyć dobry, sprawdzony sprzęt :) i trzymamy kciuki za dalsze sukcesy!

    OdpowiedzUsuń